środa, 28 maja 2014

Mamo wrzuć na luz !

POZIOM: 0-1
 
Pewnie znacie ten kawał: Jak twoje pierwsze dziecko połknie złotówkę to jedziesz do szpitala, jak twoje drugie dziecko połknie złotówkę, to czekasz aż "wyjdzie" drugą stroną, a jak twoje trzecie dziecko połknie złotówkę to potrącasz mu ją z kieszonkowego :) Absurdalne - ani trochę - każdy doświadczony rodzic potwierdzi, że to bardzo dobrze ujęta prawda życiowa. Kiedy na świecie pojawia się nasze pierwsze dziecko łatwo wpaść w paranoję na punkcie jego bezpieczeństwa, czystości otoczenia, zdrowego odżywiania, czy przestrzegania stałego rytmu dnia. Wiem to bardzo dobrze, bo sama od kilku miesięcy codziennie uczę się jak znaleźć się wpół drogi między mamą służbistką-perfekcjonistką a mamą wyluzowaną. A droga ta jest kręta...
 
Zacznijmy od bezpieczeństwa malucha. W pierwszych miesiącach życia zagrożeniem może być wszystko, chociażby własne łóżeczko naszego dziecka. Jeśli nasłuchamy się o zespole śmierci łóżeczkowej to spanie (o ile w ogóle wchodzi w grę) na alercie mamy gwarantowane. Pamiętam, że kiedy mój synek pierwszy raz przespał całą noc budziłam się w nocy i nasłuchiwałam czy oddycha ;) Z czasem nabiera się więcej dystansu do tej kwestii - po kilku miesiącach chronicznego niedosypiania kiedy słyszymy, że maluch się wierci próbujemy wstrzymać oddech, żeby zyskać chociażby kilka cennych minut snu. Kolejne zagrożenia czekają w mieszkaniu, przykładowo kanapa czy łóżko - ta nieustanna obawa o to czy maluszek nam nie spadnie. A kiedy zacznie raczkować każdy mebel to potencjalne zagrożenie... ale wcale nie śmiercią, jak nam się początkowo wydaje, a najczęściej tylko małym siniaczkiem.

I tu pojawia się następny trudny temat - czystość w mieszkaniu. Kiedy maluch zaczyna raczkować, a potem i chodzić wydaje nam się, że nigdy nie jest wystarczająco czysto. Obsesyjnie próbujemy uchronić naszego maluszka przed tymi wszędobylskimi bakteriami, roztoczami i innymi domowymi stworami, ale z czasem odkrywamy, że utrzymywanie sterylnej czystości w domu nie ma większego sensu. Okazuje się, że bardziej szkodliwe dla naszego dziecka niż odrobina kurzu i brudu są chemiczne środki używane do utrzymania czystości to raz. A dwa jeśli zamierzamy wysłać malucha do żłobka czy później do przedszkola nie możemy go chować pod kloszem. Ostatnio aż zamarłam kiedy w ogrodzie synek zaczął raczkować po płytkach i tarzać się w rozsypanym na nich piasku - i co... żyje i ma się całkiem dobrze :) Przykłady można by mnożyć, chociażby wyparzanie butelek, smoczków i łyżeczek... po czasie wystarczające wydaje nam się polanie ich wrzątkiem. To samo z praniem i prasowaniem ubranek... tu też po czasie można (a nawet trzeba) iść na pewne ustępstwa.

Następna kwestia - karmienie. W pierwszych miesiącach ten nieustanny lęk czy dziecko się wystarczająco najada (w przypadku karmienia piersią), a później kiedy wprowadzamy pokarmy stałe skrupulatne przestrzeganie zaleceń żywieniowych czyli wprowadzanie glutenu, podawanie żółtka, przecierków... na początku najchętniej ważylibyśmy każdą porcję i sprawdzalibyśmy jej zawartość odżywczą pod mikroskopem;) Tu też prędzej czy później przychodzi opamiętanie.

I wreszcie tzw. rytm dnia. Jak mantrę wszyscy dookoła powtarzają nam, że dzieci lubią rutynę. Od pierwszych dni życia wręcz z zegarkiem w ręku staramy się wprowadzić stały harmonogram dnia. Zwłaszcza jeśli chodzi o spanie - tu konsekwentne przestrzeganie wieczornego rytuału (kąpiel, karmienie, usypianie) jest świętością, pewnie dlatego, że łudzimy się, że zapewni nam przespaną noc. W rzeczywistości okazuje się, że kiedy już wpadniemy we wspólny rytm i wydaje nam się, że rozłożenie drzemek, pór karmienia i spacerków w ciągu dnia jest łatwe do przewidzenia, dziecko nagle zmienia przyzwyczajenia. Większość dzieci bardzo dobrze funkcjonuje mając stały harmonogram dnia, niemniej, nawet te które "chodzą" jak w zegarku potrzebują odrobiny elastyczności z naszej strony.

Podsumowując, zastanawiam się  na ile ta nasza (czyli świeżo upieczonych mam) obsesja na punkcie zakloszowania dziecka jest wynikiem naszego wewnętrznego przekonania, że musimy być perfekcyjne w tej roli, a na ile zachowujemy się tak pod wpływem presji ze strony naszego otoczenia (czytaj: teściowej) i szeroko pojętego społeczeństwa.

Bez względu na to co nami kieruje, z czasem kiedy nabieramy już trochę doświadczenia w roli mamy, przekonujemy się, że nasze dziecko ma odrobinę instynktu samozachowawczego i nie jest tak delikatne jak nam wmówiono. Żadna skrajność nie jest dobra, a wyczucia tzw. złotego środka uczymy się każdego dnia. Pamiętam jak jeszcze w ciąży chcąc przygotować się do tego co mnie czeka jako mamę czytałam książkę "Zła matka" (jakże adekwatna w temacie tego postu) - wtedy wydawała mi się wręcz bluźniercza. Teraz kiedy jestem mamą dziewięcio-miesięcznego już malucha wiem, że czytanie tego typu poradników w ciąży, to jak czytanie instrukcji zmywarki zanim się ją kupi... a poza tym codzienna opieka nad maluchem bardzo weryfikuje nasze podejście do tego tematu.

 

poniedziałek, 19 maja 2014

Designem w niejadka

POZIOM: 1-3

Nie od dziś wiadomo, że jemy nie tylko buzią, ale też oczami. Znaczenie ma nie tylko estetyka serwowanych potraw, ale również sposób ich podania oraz naczynia i sztućce. Odpowiedni dobór dziecięcej zastawy stołowej może być przełomem w domowej bitwie z małym niejadkiem. Liczy się kolor, niebanalny kształt i pomysłowy design, który sprawi, że dziecko będzie zainteresowane posiłkiem. Jeśli dodatkowo stworzymy cały rytuał związany z posiłkiem i jedzenie stanie się elementem zabawy - sukces gwarantowany.
Zestaw obiadowy, który zachwyci każdego malucha to miseczki, talerze i sztućce SKIP HOP Zoo. Każde naczynie to inne zwierzątko, np. małpka, hipcio, miś panda, rekin, czy prezentowane niżej pszczółka, sowa czy kotek.
 
Kiedy maluszek krzywi się podczas jedzenia można zachęcić go do przełknięcia kolejnej łyżeczki pokarmu obiecując, że jak zje wszystko zobaczy jakie zwierzątko ukryło się w miseczce.
 
Podczas jedzenia można dodatkowo opowiadać o zwierzątku, naprowadzając dziecko na dobry trop.
 
Można nawet pójść krok dalej i opowiedzieć całą bajkę używając naczyń EBULOBO Czerwony Kapturek.
Na koniec posiłku dziecko w nagrodę zobaczy bohaterów bajki.
 
Miseczka Miś (z tej samej serii EBULOBO) również zachęci do jedzenia.
Kto nie chciałby opróżnić brzuszka tego słodkiego misiaczka ?! ;)
 
Talerz może również stać się wielkim placem budowy, a makaron, czy warzywa mogą być świetnym materiałem budowlanym - każdy chłopiec na pewno da się wciągnąć w zabawę sztućcami przypominającymi m.in. koparkę z serii CONSTRUCTIVE EATING.
Inna propozycja dla chłopców to kociołek prawdziwego pirata SUGAR BOOGER.
 
foto: www.mamissima.pl
 
Dziewczynki zauroczy różowy zestaw obiadowy PETIT JOUR PARIS.

 
A na koniec zestaw KRAJOBRAZ zarówno dla dziewczynek jak i dla chłopców, którego pomysłowość wręcz zaskakuje. Każdy z elementów jest wyciągany, mogą być używane osobno, ale razem tworzą pełny zestaw obiadowy.
 
Wszystkie zaprezentowane zestawy naczyń i sztućców znajdziecie na stronach www.mamissima.pl oraz www.celofan.pl . 

Ważna wiadomość dla rodziców, naczynia są leciutkie, bezpieczne dla dzieci i można je myć w zmywarce ;)

Założę się, że spodobały się nie tylko dzieciom - ale również sponsorom :)

wtorek, 6 maja 2014

Jak rybka w wodzie

POZIOM: 0-1

Nie ma lepszego sposobu na wykorzystanie (zdaje się) niewyczerpalnych zapasów energii kilku miesięcznego maluszka niż zajęcia grupowe na basenie. Przyznaję,  że można być nastawionym do tak wczesnego "trenowania" małego pływaka sceptycznie. Pojawiają się obawy, że dziecko się przeziębi lub że będzie się bało wody i zajęcia upłyną nam pod znakiem włączonej syreny ;) Jednak w większości przypadków maluchy już od pierwszych zajęć na basenie czują sie jak rybki w wodzie. Zajęcia odbywają się pod okiem doświadczonego instruktora, który wie jak dostosować ćwiczenia i tempo zajęć do wieku dziecka. Nie bez znaczenia jest też fakt, że woda w basenie ma temperaturę w jakiej dziecko jest kąpane w domu. Przede wszystkim jednak maluszek przez cały czas jest w wodzie pod opieką jednego z rodziców przez co czuje się bezpiecznie. Atrakcją jest nie tylko sama woda i pływające w niej gumowe zabawki, ale też inne dzieci z grupy. Podczas zajęć rodzice wspólnie z instruktorem śpiewają i recytują znane dzieciom wierszyki.

Już po kilku zajęciach widać postępy rozwojowe u dziecka. Maluszek wzmacnia mięśnie grzbietu, rączek i nóżek, które są tak potrzebne na tym etapie rozwoju. Dziecko  robi się też odważniejsze, a domowa wanienka staje się za ciasna - maluszek już nie leży w niej przestraszony, a położony na brzuszku próbuje pływać - jest już oswojony z "wielką" wodą. Kolejną zaletą zajęć na basenie jest nauka reagowania w sytuacji gdy dziecko zakrztusi się wodą lub niespodziewanie w niej zanurkuje - prędzej czy później może się przydać w warunkach poza-basenowych a wtedy rodzice są już zdani tylko na siebie.
 foto: Jakub Garstka
W zajęciach na basenie mogą uczestniczyć już trzymiesięczne maluszki, są też grupy dla starszych dzieci. Jedno jest pewne - to świetna zabawa nie tylko dla dzieci, ale również dla rodziców. Dzieci mają niesamowitą wyporność w wodzie i łatwość poruszania się w niej - to prawda, że świetnie adaptują się do warunków wodnych pewnie ze względu na to, że "pamiętają" jeszcze jak to było u mamy w brzuszku :)