piątek, 11 września 2015

To już jest koniec

POZIOM: WSZYSTKIE


Przygodę z blogiem czas zakończyć. Zbierałam się z tą myślą już jakiś czas, ostatecznie pokonało mnie ...lato. Przez ostatnie dwa miesiące nie pojawił się tu żaden nowy wpis - i to nie ze względu na brak pomysłów na kolejne posty, ale ze względu na totalny brak czasu. Lato było w tym roku wyjątkowo intensywne - pełne wyjazdów, wyjść, spotkań, czasu spędzonego na placu zabaw i ogólnie na świeżym powietrzu. Na bloga nie starczyło już zapału i sił. Poza tym zmieniła mi się też koncepcja tego, co chciałabym tu pokazywać i o czym pisać... mam już w domu dwulatka - i przez te dwa lata moje myślenie o byciu mamą bardzo się zmieniło. Codziennie na nowo uczę się żonglować moim czasem między pracą a domem, próbując w tym wszystkim znaleźć jeszcze ten magiczny "czas dla siebie". I wiem już, że nie liczy się ilość tylko jakość czasu spędzanego z Grzesiem, który (nie wiadomo kiedy) skończył dwa latka i ma większe oczekiwania co do organizowania mu życia ;) Zawsze uważałam, że lepiej robić coś najlepiej jak się da albo wcale. A od pewnego czasu do bloga przykładam się bardzo słabo. Mam więc nadzieję do zobaczenia w przyszłości przy kolejnym moim projekcie - bo nie ukrywam, że już jakaś myśl mi w głowie kiełkuje... . 

A w ramach małego podsumowania: 

  • Pierwszy post na blogu pojawił się 24 kwietnia 2013 roku, blog ma więc 2 lata, 4 miesiące i 17 dni. Łącznie pojawiło się tu 86 postów - ten jest 87 :) 
  • I ku mojemu zaskoczeniu najbardziej popularnym był ten o zakładaniu zielnika - 745 wyświetleń! W pierwszej trójce znalazł się także wpis "Mistrzostwa świata w organizacji" - 318 wyświetleń (do dzisiaj uśmiecham się, jak go czytam), oraz pierwszy historyczny wpis "Na dobry początek..." - 242 wyświetlenia. 
  • Do tej pory blog miał 8969 wyświetleń (możliwe, a wręcz bardzo prawdopodobne, że ta liczba wzrośnie nawet po jego "uśmierceniu"). 
Mam nadzieję, że zaglądając tutaj bawiliście się równie dobrze, jak ja przy tworzeniu tego bloga. Jeśli was w jakiś sposób zainspirowałam, sprawiłam, że odkryliście coś nowego a zarazem spojrzeliście na przestrzeń domowo-rodzicielską w inny sposób - to warto było tworzyć ten blog. 

wtorek, 23 czerwca 2015

TA-TA WY-MIATA

POZIOM: WSZYSTKIE


Drodzy tatusiowie - z okazji waszego święta - wszystkiego najlepszego !


Tatusiowie, to niedoceniona instytucja, szczególnie dzisiaj w czasach równouprawnienia (lub jak kto woli związków partnerskich), kiedy opieka nad dzieckiem jest coraz częściej współdzielona lub nawet całkowicie przez nich przejmowana. Tatusiowie są niezastąpieni jako towarzysze zabaw pt. "głupie głupoty", a jednocześnie zachowują zimną krew i przytomność umysłu, kiedy my, mamy, poddajemy się emocjom. Kto tak jak oni sprowadzi nas na ziemię lub pozostanie ostoją spokoju kiedy reszta rodzinki wyje do księżyca? ;) Oprócz tego zawsze służą silnym ramieniem (wyłącznie w pozytywnym sensie znaczenia tego słowa) i co może niektóre panie zdziwić - są świetni w pielęgnacji maluszka (jak już nabiorą trochę wprawy, przyswoją nasz precyzyjny instruktaż i pozwolimy im na robienie tego po swojemu). Może trochę gorzej idzie im z organizacją życia rodzinnego, ale najczęściej wprowadzają tylko trochę nieszkodliwego chaosu w napięty harmonogram dnia maluszka. Niezwykle czuli, a jednocześnie konsekwentni i surowi w egzekwowaniu dyscypliny. Jednym słowem - tatusiowie rządzą ;)


Idealny prezent na Dzień Ojca? Schłodzone piwko lub męski gadżet?! Nie... raczej warto obrać inny kierunek i pomyśleć co nasz maluszek może zrobić dla taty sam. Świetnym pomysłem (z naszego żłobka) jest wykonanie papierowej muszki dla taty. Powyżej wizualizacja, możliwa dzięki uprzejmości naszego MISIA, który w ramach wyjątku zgodził się wystąpić w roli modela. Na spotkanie biznesowe - idealna :) 

piątek, 8 maja 2015

Zabawki są wszędzie

POZIOM: 1-3

Każdy rodzic wcześniej czy później odkrywa niesamowitą umiejętność swojego dziecka do wynajdowania sobie zabawek absolutnie wszędzie. Ta umiejętność u większości z nas zanika z wiekiem, choć częściowo powraca, kiedy zostajemy rodzicami i na nowo odkrywamy w sobie spore pokłady wyobraźni :) Absurdalnie, od samego początku, zarówno my, jak i dziadkowie zasypujemy malucha "sklepowymi" zabawkami. Nie ma w tym nic złego, zwłaszcza, że wybór jest spory, a wiele zabawek jest bardzo dobrze pomyślana, dostosowana do wieku dziecka, bezpieczna i wysokiej jakości. Warto jednak pamiętać, że proste rozwiązania są czasem najlepsze i pozwalać dziecku bawić się przedmiotami, które znajdują się w domu i w jego bliskim otoczeniu. Przykłady kuchenne... to: pokrywki od garnków, łyżki, kubeczki, słomki czy serwetki. Dzieci znajdą wiele zastosowań tych przedmiotów, przykładowo kubeczki można wkładać jeden w drugi, słomki wyginać, a za pomocą pokrywek dać mały koncert. Inne zabawki, dla małych "lwów salonowych" to poduszki, meble - za którymi można się chować,  otwierać szuflady i szafki, czy przesuwać krzesła. Świetną zabawką na lata będzie też miękka pufa po której można skakać, wdrapywać się na nią czy wylegiwać się na niej kiedy malucha dopadnie zmęczenie. 
Sprytne maluchy potrafią wymyślać zabawy polegające na zamykaniu wszystkich drzwi w domu, chowaniu się za firankę czy skakaniu po kanapie. Przy takich zabawach trzeba pamiętać o bezpieczeństwie i uważać żeby małe paluszki nie zostały przytrzaśnięte, albo maluch nie zeskoczył z kanapy na główkę. Pod czujnym okiem rodzica nic takiego nie powinno się przydarzyć. Bardzo ważne jest wyznaczenie maluchowi granicy do której zabawa jest bezpieczna, i stanowcze ale spokojne reagowanie kiedy nasz maluszek bryka za bardzo i obawiamy się, że może sobie coś zrobić. Zdarza się, że maluch upatrzy sobie pokrętła od piekarnika jako zabawkę i wtedy robi się gorąco ;) Podczas zabaw przy szybie czy lustrze też trzeba uważać, ale nie rezygnować z możliwości jakich nam dają - robienie min, pukanie w szybę, odciskanie noska i paluszków - kiedy jak nie teraz można sobie na to pozwolić ?!

foto: www.sexymamy.pl

Jeszcze więcej możliwości kryje się także w przedmiotach, które wszyscy mamy w domu, a które w najlepszym razie mieszczą się w kategorii "na pewno się przyda" a w najgorszym są po prostu śmieciami. Wstążki, kawałek sznurka, rolki po papierze toaletowym czy plastikowe kubeczki po jogurcie. Przy odrobinie wsparcie technicznego rodziców i talentu plastycznego malucha można z nich wyczarować zwierzątka, postacie z bajek czy zorganizować zabawę na na całe popołudnie. Z serwetek można powycinać ciekawe kształty i odrysowywać je na papierze. Takich przykładów jest jeszcze sporo - najważniejsze - nie mówmy maluchowi "nie baw się tym" czy "to nie jest do zabawy" ale zachęcajmy go do używania wyobraźni i bawienia się w bezpieczny sposób przedmiotami, które otaczają nas na co dzień.

piątek, 24 kwietnia 2015

Dwulatek

Dziś mój blog obchodzi drugie urodziny :) 

Z tej okazji życzę mojemu solenizantowi, żeby wciąż pojawiały się na nim nowe posty, a ich autorka nie obniżała lotów. Życzę mu również, żeby od dawna planowane zmiany w jego layoucie wreszcie zostały wprowadzone. A przede wszystkim, żeby nadal odwiedzali go stali czytelnicy, a nawet żeby pojawiali się nowi. A na koniec, żeby moja motywacja do jego prowadzenia, która ostatnio utrzymywała się na niepokojąco niskim poziomie, wreszcie poszybowała w górę mimo mojego zaabsorbowania zbuntowanym i niezwykle uroczym (prawie równolatkiem) mojego bloga.

Może nie sto, ale co najmniej jeszcze kilka lat !

sobota, 4 kwietnia 2015

Wszyscy jesteśmy rodzicami

POZIOM: 0-1


Nie raz słyszałam jak to w dzisiejszych czasach my młodzi rodzice mamy dobrze - tyle udogodnień: bujaczek, szczeniaczek kiwaczek, podgrzewacze do butelek, krzesełka, nosidełka, pampersy, nie wspominając o różnorodności produktów żywnościowych dla maluchów - tzw. słoiczkach czy ogólnie dostępnym mleku w proszku. Zgadzam się, z "technicznego" punktu widzenia jest nam łatwiej, ale nie do końca. 

Mając tak duży wybór produktów dla dzieci, po pierwsze trudniej nam zdecydować co jest naprawdę przydatne, a co jest tylko bezużytecznym gadżetem. Tym bardziej, że natrętny marketing produktów dziecięcych zaczyna się już w szpitalu, a może nawet jeszcze wcześniej na zajęciach szkoły rodzenia. Potem już na każdym kroku mamy wrażenie, że wszyscy wokół nas wiedzą lepiej niż my co jest najlepsze i absolutnie niezbędne dla naszego dziecka. Z czasem uczymy się bycia asertywnymi i selektywnymi. Pozbywamy się myślenia pod tytułem "jeśli coś jest przeznaczone dla dzieci to na pewno jest bezpieczne" lub "nie zawiera cukru". Zaczynamy kwestionować nieskazitelną jakość i przydatność takich produktów i nie dajemy sobie wmówić, że tylko w takich a nie innych buciakach stópka naszego dziecka będzie oddychać, a płyn do kąpieli konkretnej marki ułatwi mu zasypianie.

Po drugie w całym tym zamieszaniu związanym z wyborem czy dziecko chustować czy używać nosidełka, a dalej czy używać pampersów czy pieluch wielorazowych, karmić piersią czy mlekiem modyfikowanym - możemy stracić z oczu to co najważniejsze - czyli zdrowie i bezpieczeństwo naszego dziecka, które możemy mu zapewnić kierując się nie ostatnimi trendami na rynku, tylko własną intuicją i doświadczeniem, które stopniowo będziemy zdobywać. 

Najlepszą rzeczą w rodzicielstwie jest to, że uczymy się świata na nowo wspólnie z naszym dzieckiem. Mamy szansę spojrzeć na rzeczywistość z innej perspektywy, zakwestionować nasze wartości, zmienić złe nawyki, popracować nad sobą, wyrzucić ze słownika stwierdzenia "Nie chce mi się" czy "Nie mam czasu" czy przedefiniować pojęcie "bycia zmęczonym". To jednocześnie duże wyzwanie, w którego sprostaniu nie pomoże żadne ze współczesnych "udogodnień". Istota bycia rodzicem pozostaje niezmienna - to zapewnienie dziecku optymalnych warunków rozwoju, codzienna opieka, pielęgnacja i wychowywanie. Łatwo ulec marketingowym złudzeniom i myśleć o byciu rodzicem bardzo powierzchownie lub pójść w stronę udzielania innym rodzicom "dobrych" rad, krytykowania, wywyższania się, czy nawet zgrywania rodzica-eksperta... a przecież wszyscy jesteśmy rodzicami i powinniśmy się wspierać mając na uwadze wyłącznie dobro naszych dzieci. 

Świetnie obrazuje to reklama, która była inspiracją do napisania tego postu: https://www.youtube.com/watch?v=G_kIF4dAoao. 

sobota, 21 marca 2015

Wydmuszkom już dziękujemy

POZIOM: 3-6

Jeszcze z czasów przedszkola przygotowania do Wielkanocy kojarzą mi się z robieniem wydmuszek. Ile jajek się zmarnowało, kiedy tata próbował jak najdelikatniej wydmuchać ich zawartość nie uszkadzając skorupki! A później trzeba było to bezpiecznie donieść do przedszkola, pomalować farbami (robiąc przy tym niezły bałagan) i przynieść do domu. Ktoś kto to wymyślił chciał chyba zniechęcić przedszkolaki i ich rodziców do jakiegokolwiek zaangażowania w robótki ręczne ;)

Są o wiele łatwiejsze sposoby na wyczarowanie z jajek ciekawych dekoracji. Po pierwsze jajka można ugotować na twardo i ozdobić je na krótko przed niedzielnym śniadaniem wielkanocnym. Nic nie sprawdzi się tak dobrze jak filc (zobacz też post RODZINNE FILCOWANIE).




Wystarczy kilka kawałków tego materiału w różnych kolorach, nożyczki, taśma dwustronna, kilka ugotowanych jajek i duże pokłady wyobraźni. Przy wycinaniu małych elementów, takich jak uszka, oczka, nosek czy dziób nieodzowna będzie pomoc rodziców, ale naklejać gotowe elementy przedszkolak może już sam. Tym bardziej, że im więcej ich wytniemy, tym więcej dziecko ma dowolności w stworzeniu swojej "pisanki".




Powyżej klasyka, czyli zajączek wielkanocny i kurczak. Kilka elementów, chwila roboty, a zabawa na całe przed-wielkanocne popołudnie. Przy wielkanocnym śniadaniu dziadkowie i reszta rodziny na pewno będą zachwyceni tym, co wnuczkom udało się zrobić. Dodatkowo, przed zjedzeniem filcowe elementy bardzo łatwo można odkleić.

sobota, 14 marca 2015

Rysowanie na wiele sposobów

Przenieśmy się do czasów naszego dzieciństwa i spróbujmy sobie przypomnieć najprostsze, a jednocześnie najbardziej zajmujące nas wtedy zabawy... rysowanie na pewno będzie w czołówce. Wystarczyła kartka papieru, zestaw kredek i można było dać upust swojej wyobraźni. Czasami wystarczył nawet patyczek i bazgrało się po piachu, a co odważniejsi zostawiali ślad swojej twórczości na ścianach. Nasze dzieci mają teraz dużo więcej możliwości do wyboru, a rysowanie urasta do rangi rodzinnej rozrywki. Czy to dobrze czy źle oceńcie sami...

POZIOM: 1-3

Kredki

Zacznijmy od klasyki, czyli kredki i kartka papieru. Dla maluszków najlepsze będą takie mniejsze kredeczki - dzięki temu oczko będzie całe ;) Taki zestaw to gwarantuje świetną zabawę, ponieważ maluszki szybciutko uczą się trzymać kredkę, a kartka to dodatkowa atrakcja bo można ją gnieść i testować na różnych powierzchniach - na podłodze, na dywanie, czy nawet na szafce. Zabawa z tym zestawem wymaga jednak dużej czujności ze strony rodziców. Maluchy bardzo lubią podgryzać kredki, a kartkę też mogą uznać za zdrową przekąskę :) 

Znikopis

To nic innego jak plastikowa tablica, która sama się zmazuje. Świetnie sprawdza się u maluchów, bardzo szybko uczą się operować długopisikiem i samodzielnie zmazywać tablicę. Poza tym niepodważalną zaletą tej tablicy jest przymocowanie do niej długopisu za pomocą sznureczka. Jest bardzo wytrzymała na rzucanie, energiczne bazgranie i wielokrotne zmazywanie nieudanego dzieła. Ta zabawka nie nudzi się szybko i może służyć maluchom latami. Świetnie sprawdza się też w dłuższej podróży. Dostępne są tablice z długopisami w różnych wariantach kolorystycznych, a nawet z dodatkowymi magnesowymi kształtami do odciśnięcia. 


foto: www.allegro.pl

Tablet 

To opcja dyskusyjna, bo wydaje się, że maluszki nie powinni mieć za dużo do czynienia z taką formą elektroniki. Tyle tylko, że dzisiejsze maluszki bardzo szybko oswajają się z gadżetami elektronicznymi, a wręcz do nich lgną (zobacz post TROCHĘ ELEKTRONIKI I MAŁY CZŁOWIEK SIĘ NIE GUBI). Tablet to alternatywa, którą można dziecku pokazać na chwilę, kiedy na przykład jesteśmy w podróży czy poza domem i nie mamy innych możliwości zabawienia dziecka. Maluszki mają dużo radości z przeciągania paluszkiem po ekranie, szybko też uczą się zmieniać kolory i grubość "wirtualnej" kredki. Zaletą tego rozwiązania jest to, że każde wielkie dzieło małego artysty można zapisać. 

POZIOM: 3-6

Tablica/ farba kredowa

Tablica kredowa, zwłaszcza taka "szkolna", czyli rozkładana i na szerokich nóżkach, spodoba się każdemu starszakowi. Zwłaszcza, że kolorowa kreda to już dość zobowiązująca forma do zabawy - może się kruszyć, trochę brudzi rączki, a pomysł, żeby ją zjeść jest dość ryzykowny. Niemniej, starszaki świetnie sobie z nią radzą i mogą się nią bawić godzinami. To świetna rozrywka dla dzieci z zerówki, które mogą się w ten sposób powoli oswajać ze szkołą. 


                                                        
Alternatywą dla takiej tablicy, jest pomalowanie ściany farbą kredową (zobacz post  SPOSÓB NA MAŁEGO ARTYSTĘ: FARBA TABLICOWA). Dzieci zyskują dużą powierzchnię do rysowania we własnym pokoju. Ryzyko jest tylko takie, że mali artyści mogą się rozpędzić i zabazgrać zwykłe ściany w domu. 

Tablica magnetyczna i markery

To już rozwiązanie bardzo "dojrzałe" ponieważ kolorowe markery pozostawiają trudne do sprania/ wyczyszczenia plamy na ubrankach i innych powierzchniach płasko-wypukłych ;) Niemniej taka tablica jest powierzchnią artystyczną wielokrotnego użytku, a dodatkową atrakcję stanowią kolorowe magnesy, które można do niej przyczepiać i odrysowywać. 


foto: www.allegro.pl

piątek, 20 lutego 2015

Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku

POZIOM: 1-3

Dokładnie rok temu pisałam o tym, jak radzić sobie z wizytami u lekarza i szczepieniami (post PAN KOTEK BYŁ CHORY...) Dziś wracamy do tematu chorowania, ale od strony bardziej domowej.
 
Jak ustaliliśmy już wcześniej, chorowanie nie jest przyjemne, a już na pewno nie dla maluchów, które nie rozumieją co się dzieje z ich małym ciałkiem - dlaczego coś cieknie z noska, dlaczego drapie w gardle, boli główka lub szczypie w uszku. My dorośli jesteśmy dość dobrze przygotowani na radzenie sobie z takimi dolegliwościami, a i tak kiedy ich doświadczamy nie jesteśmy zbyt przyjemni, a przebywanie z nami jest lekko irytujące. Maluchy wyrażają swoje złe samopoczucie najczęściej poprzez płacz i krzyk, nie mają apetytu, trudniej je zabawić i same nie wiedzą czego chcą. Musimy wtedy odnaleźć w sobie duże pokłady wyrozumiałości aby otoczyć je w tym czasie szczególną opieką. Cierpliwość i empatia, ciekawe pomysły na zabawę, częste przytulanie, rozśmieszanie, wspólne leniuchowanie i "odpuszczenie" sobie ścisłego trzymania się codziennego harmonogramu to moje sprawdzone sposoby. Jeśli dziecko jest nauczone usypiać samodzielnie, zróbmy wyjątek i pozwólmy mu zasnąć przy nas. Dobrze zrobi też maluchowi mówienie mu o tym, że rozumiemy jak bardzo  źle się czuje, a także "nagradzanie" dziecka za udaną inhalację czy przyjęcie leków małą porcją czekoladki jeśli na co dzień ją ograniczamy.

Inhalacje - to nic przyjemnego, ale jest kilka sposobów na ich oswojenie:
 
- najpierw robimy inhalacje misiowi, pokazujemy, że miś się cieszy - dziecko samo się zainteresuje i podejdzie do inhalatora, co odważniejsze maluchy będą go sobie same przystawiać do buzi;
- może to mało pedagogiczne, ale bajka skutecznie odciągnie uwagę malucha, na tyle, że będzie można go inhalować nieco z przyczajki;
- inny sposób to dokupienie przedłużacza do inhalatora, można go wtedy włączyć na noc - postawić (na przykład w przedpokoju, żeby maluch nie słyszał jego brzęczenia) i delikatnie przystawić go do buzi śpiącego malucha.
 
 
Kiedy podajemy lekarstwa:
 
- najlepiej używać kolorowej łyżeczki, która ma na przykład kształt zwierzątka lub wyróżnia się czymś, co przyciągnie uwagę malucha;
- dobrym pomysłem jest zrobienie z podania leku zabawy, przykładowo nalewamy syrop na łyżeczkę i kierując ją w stronę malucha mówimy: "Bzzzz... leci pszczółka leci i hop do buzi";
- pamiętajmy o wcześniejszym przetestowaniu czy lek opisany jako słodki i owocowy faktycznie dobrze smakuje. Pamiętam jak w dzieciństwie dostawałam syrop na kaszel, po którym miałam odruch wymiotny, a był reklamowany jako przepyszny syropek truskawkowo-bananowy, w dodatku był drogi (czyli wiadomo, że skuteczny) rodzice mi uwierzyli dopiero jak sami go spróbowali - ich pierwsza reakcja to sprawdzenie daty ważności ;)
- witaminki można podawać w formie cukierków i żelków, lek na gardełko może być podany w formie lizaka. Jakiś czas temu myślałam, że to marketingowa bzdura lub kolejny sposób na wyciągniecie pieniędzy od rodziców - ale to naprawdę skuteczne. Maluchy mają zadziwiająco dobrą pamięć wzrokową i potrafią całkiem nieźle kojarzyć, można je więc oszukać na "zdrowego" cukierka.
 
 Czas choroby to zawsze czas trudny, również dla rodziców. Musimy się zmierzyć przede wszystkim z niepokojem o nasze dziecko. Widok gorączkującego, płaczącego i obolałego malucha wyprowadza z równowagi każdego rodzica. Dochodzi jeszcze obawa czy dziecko zostało dobrze zdiagnozowane i czy na pewno stosujemy się do wszystkich zaleceń lekarza i prawidłowo podajemy mu leki. Dodatkowo trzeba przyjąć lawinę tzw. dobrych rad - bo każda babcia/ znajoma/ koleżanka czy mama będzie miała inne (uwaga: nawet wykluczające się nawzajem). Trzeba się też pogodzić z tym, że nasze dziecko nie jest tak pocieszne jak zawsze - to co pomaga w tym czasie to sięgniecie pamięcią do czasów kiedy było zdrowe :) Na koniec dochodzi presja spowodowana tym, że nie ma nas w pracy i nie czarujmy się - każdy szef jest wyrozumiały i wspierający dla pracującej mamy, dopóki dziecko nie choruje dłużej niż dwa dni i nie częściej niż raz na kwartał.

Z drugiej strony, zwłaszcza dla pracujących rodziców czas choroby dziecka to jednak dodatkowy czas razem, który chociaż częściowo można spędzić w ciekawy sposób, a poza tym nadrobić trochę domowych i rodzinnych zaległości.

czwartek, 5 lutego 2015

To nie jest kraj dla małych dzieci

POZIOM: 1-3

Ostatnio w naszym kraju toczyła się głośna dyskusja o miejscu maluchów w przestrzeni publicznej. Sprowokował ją felieton dziennikarki oburzonej zachowaniem mamy, która na sali restauracyjnej zmieniała pieluchę. Przyznam zachowanie dość kontrowersyjne, ale chyba każda mama znalazła się chociaż raz w sytuacji kiedy nie miała gdzie przewinąć swojego dziecka. Kiedy pojawia się skunksik nie czas na dbanie o konwenanse - trzeba działać szybko. Choć przewijaki są już niemal normą nie tylko w miejscach przeznaczonych dla dzieci, ale również w innych miejscach publicznych, ich obecności nie można brać za pewnik. Przykładowo jadąc nad polskie morze lepiej sprawdzić gdzie na trasie są McDonaldy, jeśli nie chcemy przebierać dziecka w samochodzie. Sama byłam zaskoczona brakiem przewijaka w parku przy Teatrze Lalek, gdzie aż roi się od dzieci. Na nasze szczęście było lato, wybrałam dość ustronne miejsce na ławeczce i starałam się przewinąć synka tak szybko, że nie wyłapałam wrogich spojrzeń. W restauracjach czy kawiarniach przewijak to praktycznie standard. Jest nawet dodatkowe udogodnienie - krzesełko dla dziecka. Nie oznacza to jednak, że dzieci są w tego typu miejscach publicznych mile widziane. Trudniej niż infrastrukturę zmienić mentalność, a na tym polu jest sporo do zrobienia. Kojarzycie te spojrzenia pod tytułem "Lepiej było zostać w domu" kiedy maluch zaczyna się nudzić przy stoliku, albo co gorsza zaczyna rzucać tym, co uda mu się zgarnąć ze stolika? Albo tą konsternację kiedy próbujecie wjechać/ wnieść wózek do autobusu miejskiego - jedna na 10/osób zaproponuje pomoc, a reszta pomyśli "O nie, a ta gdzie się z ty dzieckiem pcha". Znajdzie się oczywiście grupa dziarskich emerytów, którzy nawet będą zabawiać maluchy podczas podróży, ale nie wszyscy lubią dzieci. Chyba najgorsze pod tym względem są niektóre panie w wieku 50+, które potrafią zrobić awanturę przy kasie pierwszeństwa w IKEA, że już kolejna rodzina pcha się przed nie. Na argument, że dzieci i ich rodzice są tu na prawie, odpowiadają, że dziecko trzeba było zostawić w domu - albo oddać to sierocińca;) 

Problemem tych pań i innych osób, które nie tolerują rodzin z dziećmi w miejscach publicznych jest myślenie, że miejsce małych dzieci i ich mam (tatusiów gdzieś w drugiej kolejności) jest w domu. A pomysł, żeby z dzieckiem wyjść do restauracji lub centrum handlowego jest fanaberią. Takie osoby nie biorą pod uwagę tego jak bardzo na przestrzeni lat zmieniła się kwestia bycia w domu z dzieckiem, zwłaszcza podczas urlopu macierzyńskiego. Dawniej, kiedy rodziny wielopokoleniowe mieszkały razem bądź w bliskiej odległości, kobiety nie były z dzieckiem same. Otaczała je cała grupa bliskich im kobiet - babcie, mama, czy ciocie. Dziś coraz częściej młode mamy w czasie urlopu macierzyńskiego przez większość dnia są same z maluszkiem. To kobiety, które zanim zostały mamami były przyzwyczajone do "bywania" czy jedzenia na mieście. Nic dziwnego, że potrzeba wyjścia "do ludzi" jest u nich silna. Są też bardziej prozaiczne powody, jak chęć zjedzenia całą rodziną poza domem czy spotkania się ze znajomymi, którzy też mają dzieci. Nawet w miejscach typowo turystycznych, można się naciąć na rzucających wrogie spojrzenia wczasowiczów, zwłaszcza na plaży.


Ale kiedy wyjedzie się na wakacje za granicę, wraz z odległością zmienia się mentalność. Nie chcę uogólniać, ograniczę się więc do przykładu hiszpańskiego - tam dzieci są bardzo mile widziane. Przy każdym wejściu  do restauracji czy hotelu są witane i zabawiane przez personel. I chociaż ktoś mógłby zarzucić mu interesowność, wszelkie wątpliwości rozwieje podejście innych gości i wczasowiczów. Przyjazne uśmiechy, nawiązywanie kontaktu z dzieckiem, podawanie chusteczek kiedy obiadek wyląduje trochę obok talerza czy bagatelizowanie pokrzykiwań i rzucania kolacją - u nas prawie nie do pomyślenia. Nie wspominając już o infrastrukturze przyjaznej dzieciom: wszechobecne podjazdy dla wózków, przewijaki, liczne place zabaw i specjalne menu dla dzieci (które nie oznacza miniaturowych porcji tego co jest serwowane dorosłym). Może to kwestia pewnej dojrzałości społecznej - uzmysłowienia sobie, że dzieci są równoprawnymi obywatelami, którzy kiedyś podrosną i równowaga sił odwróci się na naszą niekorzyść. A może to kwestia braku hipokryzji, która panuje u nas - narzekamy na niski przyrost naturalny, ale nie tolerujemy dzieci w naszym bliskim otoczeniu.

niedziela, 11 stycznia 2015

Wnuczek na każdą porę roku

POZIOM: 1-3

Niedługo Dzień Babci i Dziadka, a te dwie osoby, prawdziwa instytucja (o czym przekonało się wielu rodziców), zasługują na szczególny prezent. Kiedy maluchy sprawnie posługują się już kredkami, nic nie wzruszy dziadków bardziej niż własnoręcznie wykonana laurka, ale do tego czasu to rodzice muszą przejąć inicjatywę. Nieco oklepanym, ale wciąż dobrym pomysłem jest zaprojektowanie kalendarza ze zdjęciami ukochanego wnuczka. Szczególnie, że konkurencja na rynku fotograficznym zrobiła swoje i kalendarze, które obecnie można zamówić są bardzo dobrej jakości. Nie przypominają kiczowatych kalendarzy lokalnej mleczarni z topornie wklejonymi graficzkami i nieostrymi zdjęciami których nikt nie przepuścił przez Photoshopa;) Kalendarze są też dostępne w różnych formatach, a dowolność przy ich projektowaniu jest dość duża. Możemy wybrać tło i czcionkę każdej ze stron, a nawet zaznaczyć w kalendarzu urodziny, rocznice czy inne uroczystości rodzinne w ciągu roku.
 
 
Warto sprezentować taki kalendarz dziadkom, kiedy maluszek ma już ponad rok. Wtedy na każdy kolejny miesiąc możemy wybrać zdjęcie dziecka z tego miesiąca - dziadkowie będą widzieli jak z miesiąca na miesiąc wnuczek się zmieniał. Można też wykorzystać zdjęcia ze studyjnej sesji zdjęciowej, które  są teraz tak popularne. Kalendarz będzie spójny, ale dziadkowie nie zobaczą magicznego upływu czasu, który sprawia, że wnuczek zmienia się w tym czasie tak szybko. Można też podejść do tematu inaczej i zrobić cztery tematyczne zdjęcia malucha na każdą porę roku, na przykład na zimę wybrać stylizację a'la miś polarny. Bez względu na podejście które wybierzemy kalendarz na pewno będzie trafionym prezentem dla dziadków.